23 lutego 2014

Rozdział 1: Początek

Księżyc wyjrzał zza chmur. Jak zwykle nad miasteczkiem Laval miał barwę krwi. Caleb Rodion el Lupus czasem się zastanawiał, czy tylko jego gatunek tak go widzi. Czy może ludzie również. Nigdy nie przykładał specjalnej wagi do wchodzenia w ich towarzystwo. On miał problemy z rozróżnianiem barw. Nie był pewny, jak widzą normalni przedstawiciele połowy jego rodzaju, ale w postaci wilka widział jedynie krwistą czerwień i różne odcienie szarości. Rozejrzał się brązowymi oczami po swoich przyjaciołach. Luna jak zwykle była zagubiona w swoim świecie, a Umberto, cóż, siedział oparty o drzewo i patrzył w niebo. Byli bardzo głodni, a chłopak nie mógł znieść tego, że nie może im pomóc. To nie jego wina, że ludzie chowali się do domów. Sam ojciec ustanowił to prawo, a rzadko zdarzał się jakiś szaleniec, który chciał je złamać. Umberto, jakby czytając w jego myślach, spojrzał na przyszywanego brata i się uśmiechną.

- Caleb, daj spokój. Nic nie zrobisz. Najwidoczniej skończyły się zapasy odważniaków i samobójców w tym mieście. Wampiry nie będą zadowolone.

- Wampiry niech lepiej nie pokazują się nam na oczy.

Sam fakt, że te stworzenia tu były, że żerowały razem z nimi, przyprawiał Caleba o zawrót głowy i mdłości. Najwięksi od niepamiętnych czasów wrogowie teraz muszą żyć razem, gdyż dotyczy ich ten sam problem - wymarcie. Niegdyś ludzi było tak mało. To oni rządzili światem i decydowali o wszystkim. Ale odkąd pojawili się łowcy, a te obrzydliwe stworzenia się namnożyły i zalały całą planetę, wszyscy Nadprzyrodzeni musieli się ukryć. Wampiry i czarodzieje mieli łatwiej utrzymać swój gatunek. Jedni mogli wstrzykiwać jad bez ograniczeń, nie było wśród nich Narodzonych, natomiast drudzy mogli swobodnie krzyżować się z ludźmi. Jedyny problem był taki, że jad wampira przestawał działać, a dzieci magików nie dziedziczyły ich zdolności. A wilkołaki? Tu był największy problem. Została ich mała garstka. Głównie dlatego, że nie wszyscy mogli przemieniać ludzi. Jeśli chodzi o potomstwo... co z tego, że samice miały duże mioty, skoro zazwyczaj żadne szczenię nie przeżywało porodu lub pierwszej przemiany w istotę ludzką. Sam Caleb należał do dwudziestego miotu, a przeżył tylko on. Identycznie było z jego młodszą siostrą.

- Skąd ta nienawiść? Słyszałeś Matthew - powiedział Umberto znajdując się nagle u boku brata. Zniżył głos i zaczął udawać ich alfę. - Nastały ciężkie czasy. Musimy nauczyć się żyć w zgodzie, bo to ostatnie już miasto założone przez Nadprzyrodzonych.

- Wiem, co powiedział mój ojciec. I wiem o Laval. W końcu to mój dziadek założył je setki lat temu. Ale to nie zmienia faktu, że się z tym nie pogodzę. My wymieramy, Umberto. Niegdyś wilkołaki były najliczniejsze, a w szczególności Ahlanzekily. A teraz? Jest nas sześćdziesiąt. Rozumiesz? I to głównie samców. Samic może ze dwadzieścia z całej tej liczby. Martwię się.

- Powiedziałbyś coś nowego, braciszku. Gdybyś był człowiekiem, pewnie już dawno nabawiłbyś się wrzodów. Wyluzuj.

- Łatwo ci mówić. Ty jesteś nieczystej krwi. Nie boisz się o przetrwanie naszego gatunku.

- Mylisz się, boję się tak samo jak ty. Z tym jednym wyjątkiem, że ja nie żyję tym cały czas, bo wiem, że to i tak nie pomoże.

Caleb spojrzał w błękitne oczy brata. Naprawdę pod grubą warstwą spokoju czaił się w nich strach. Po chwili Luna wyrwała się z zamyślenia i spojrzała na stojących nieopodal braci. Zawsze zachwycał ją Caleb. Wysoki, z szerokimi barkami, umięśnionym, naznaczonym znakiem Verdad ciałem i ustami stworzonymi do całowania. Jego brązowe oczy wabiące ofiarę i gęste, wiecznie potargane ciemnobrązowe włosy. A jego tył... Zawsze się zastanawiała, co muszą czuć ludzkie kobiety. W końcu on był przyszłym alfą. Samo to czyniło z niego najbardziej pociągającego faceta w mieście. Nie licząc Petera, ale on był ponad tysiącletnim wampirem w ciele szesnastolatka. Dziwiło ją, że brat nie chciał się zgodzić na zespolenie dwóch watah. Przecież Caro była naprawdę piękną wilczycą. A skończyło się ponoć tylko na kilku spotkaniach.

- O czym rozmawiacie? - powiedziała nieco głośniej chociaż wiedziała, że nawet mówiąc szeptem zostałaby usłyszana.

- O niczym ważnym - dostała odpowiedź.

- Lepiej chodźmy. Może uda się jednak coś złapać. - Oznajmił Caleb.

Cała trójka zmieniła się w wilki i ruszyła w stronę miasta.


* * * 

Nienawidzę się pomyślała Nina stojąc przed wielkim lustrem w pokoju. Dziś pierwszy dzień w liceum, a ja nie mam w co się ubrać. Wiedziała, że musi się zmienić, jeśli jej plan miał się powieść. Przestała obgryzać paznokcie, choć czasem się jej to jeszcze zdarzało. Odkryła, co znaczy puder, błyszczyk i tusz do rzęs. Kolejny sukces. Ale nie mogła się przyzwyczaić do tych wszystkich ciuchów, w jakie odstawiają się dziewczyny w jej wieku. W związku z tym, jedyne co znalazła w szafie, to dzwony, rozciągnięte bluzki, kilka bluz z kapturem i stado czapek z daszkami. A, no i dresy. Ale nic z tego nie nadawało się do pokazania w liceum, a już zwłaszcza na rozpoczęcie roku.

- Oj kochana, w czymś takim na pewno nie znajdziesz swojej pierwszej, wielkiej miłości - powiedziała do odbicia w lustrze.

Postanowiła zrobić coś, czego nigdy by nie zrobiła. Zeszła na dół i, rozglądając się uważnie, weszła do sypialni rodziców. Szafa jej matki była ogromna. Znała się lepiej na modzie niż córka.

- Jeśli czegoś nie znajdę tutaj, nie żyję - powiedziała do siebie.

Kiedy otworzyła drzwi przed jej oczami ukazało się mnóstwo koszul, swetrów, spódnic i innych pięknych (i kobiecych!) rzeczy. W końcu, po jakiś trzydziestu minutach przeglądania tego wielkiego przejścia do Narnii, wybrała granatową i obcisłą spódnicę sięgającą nieco wyżej kolana i białą koszulę z długimi rękawami. Jednak w tym stroju nie dość, że czuła się źle, to jeszcze miała wrażenie, że nic do siebie nie pasuje.

- Poddaję się! - krzyknęła, usiadła na łóżku i rozpłakała się niczym małe dziecko.

- Co się tu dzieje? - zapytała zdziwiona Luisa wchodząc do sypialni i widząc porozwalane na podłodze ciuchy. - NINA!

- Przepraszam mamo, chcę po prostu dobrze wyglądać. Chociaż raz. To będzie nowe miejsce. - Jęknęła Nina. - A zobacz jak wyglądam. Jestem nieudacznikiem i tyle. Nigdy nie będę dość dziewczęca.

- A wystarczyło tylko włożyć koszulę w spódnicę, zobacz.

Matka wzięła ją za ręce i podniosła do góry, po czym zrobiła to, o czym mówiła. Ale to nie był koniec. Pociągnęła córkę do łazienki i zaczęła ją malować, po czym wyprostowała jej brązowe włosy pełne pasemek będących pozostałością po wakacjach nad morzem.

- No i proszę, teraz nie wiem, czy ojciec cię wypuści.

Dziewczyna w końcu mogła się odwrócić do niewielkiego lustra i... zobaczyła zupełnie inną osobę. Ta była... śliczna. Miała duże oczy, pełne usta i najważniejsze, nigdzie nie było nawet śladu po trądzikach.

- Dziękuję - szepnęła, a do jej oczu zaczęły napływać łzy. Luisa musiała to dostrzec, bo zaczęła się śmiać i powiedziała.

- Nie rycz, piękna. Zniszczysz moją pracę.

Nina tylko wstała i przytuliła mamę. Nie mogła teraz określić swoich uczuć. Czuła się wspaniale, taka kobieca. Nie wiedziała jak dziękować mamie, więc dała jej tylko wielkiego buziaka zostawiając na jej policzku lekki ślad po błyszczyku.

Gdy zeszła na dół na śniadanie, ojciec wytrzeszczył oczy. Odłożył gazetę i gestem zaprosił ją do siebie. Nina stanęła przed nim i się obróciła. On tylko cmoknął i uśmiechną się do córki.

- Coś ty u licha zrobiła z moją małą dziewczynką? - zwrócił się do żony.

- Jest piękna, prawda? Przypuszczałbyś, że masz taką córkę?


- W życiu

- No dobrze Nina, siadaj i jedz. Chyba nie chcesz się spóźnić? - rzekła mama i nałożyła jej solidną porcję jajek z bekonem i grzankami.

Szkoła okazała się być ogromna jak na tak niewielkie miasto. Wokół krążyli uczniowie. Niektórzy wystraszeni (pewnie pierwszaki), a niektórzy ustawieni w ścisłe grupki. Nina przyciszyła radio, w którym właśnie leciała piękna piosenka Se me ha perdido corazón. Nie mieszkała tu długo, bo zaledwie miesiąc, ale już zdążyła zauważyć, że w radiu są puszczane głównie piosenki w języku hiszpańskim. Starała się dowiedzieć dlaczego, skoro to była Kanada, a tu raczej liczył się angielski i francuski. Jedyne, czego się dowiedziała w tym kierunku, to tego, że założyciel miasta był pochodzenia hiszpańskiego. Zdziwiło ją, jak mało informacji o Laval znajduje się w internecie, ale nie szukała już niczego więcej.

- Wyłaź i połamania nóg. - Zaśmiał się tata siedzący za kierownicą.

- Zadzwoń, gdy już wszystko się skończy. Przyjedziemy po ciebie. Chyba, że poznasz jakiegoś przystojniaka, wtedy zaczekamy.

- Mamo! - pisnęła Nina i wyszła z samochodu. Pomachała rodzicom i ruszyła w stronę budynku dopiero wtedy, gdy czarny Acura Vigor zniknął za najbliższym zakrętem. Wzięła głęboki wdech i po chwili z głośników, jak podejrzewała, radiowęzła poleciała jedna z jej ukochanych piosenek Every time you go w wykonaniu Ellie. Od razu nabrała pewności siebie. Wreszcie coś nie-hiszpańskiego.

Sporo osób się na nią patrzyło. Tłumaczyła to sobie tak, że jest nowa nie tylko w szkole, ale i w mieście. Nie ze względu na to, jak komicznie chodziła w butach na obcasie. Starała się to robić najlepiej jak umiała. Kobieco i z gracją. Ale wiedziała, że to bez sensu. Kątem oka dostrzegła, że jakaś grupka dziewczyn się na nią patrzy i śmieje. Przystanęła i spojrzała na nie przybierając groźną minę. Jednak to nic nie dało. To był ten typ dziewczyny, który niestety zawsze się spotyka. Sztuczna opalenizna, paznokcie i sylikony wylewające się ze zbyt małych staników.

- Co ty wyrabiasz!? - usłyszała i poczuła, że ktoś ją ciągnie do tyłu.

- Ej, łapy precz - warknęła.

Odwróciła się i stanęła naprzeciwko niezbyt wysokiej dziewczyny o czarnych włosach i ciemnych oczach. Mimo wzrostu była bardzo ładna. Ale jednocześnie miała buźkę dziecka.

- Za kogo ty się masz? - zapytała Nina.

- Eve Bancroft, miło mi. Ty?

- Odczep się ode mnie.

- Ładne imię. Niespotykane. Poza tym, tak mi dziękujesz? - spytała dziewczyna. Nina skrzyżowała ręce na piersi.

- Niby za co?

- To jest grupka Caro. Wszyscy trzymają się od niej z dala. Co prawda nie tak, jak od grupki el Lupusów, ale ona też nie jest zbyt miła.

- Jak ty? - odgryzła się.

- Ugryź s... - ucięła w pół zdania i nagle jej wzrok stał się martwy. Nie, rozmarzony.

Nina spojrzała w stronę, w którą patrzył jej prześladowca i sama zaczęła mieć problemy z oddychaniem. W ich stronę szedł chyba najbardziej przystojny chłopak na świecie. Nie, nie chyba. Na pewno. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Cała damska publiczność zaniemówiła. Wszystkie były zachwycone. Chłopak był bardzo wysoki. Dwa metry gwarantowane. Pod cienką koszulką rysowały się mięśnie, a nieco opuszczone dżinsowe spodnie i potargane włosy dodawały mu tylko łobuzerskiego charakteru. Miał inną niż wszyscy karnację. Nie mogła tylko odkryć jaką.

- Mrrr... witamy Caleba el Lupusa.

Nina aż podskoczyła. Odwróciła głowę i zobaczyła kolejną dziewczynę. Ta była przeciwieństwem Eve. Była wysoka, miała zielone oczy i rude włosy. Szkotka, z pewnością.

- Może to i kawał chama, ale czy mi się wydaje, czy on z roku na rok jest coraz większym ciachem? - pytanie Eve zawisło w powietrzu. - Idzie tu! - pisnęła i oblała się rumieńcem jednocześnie spuszczając wzrok.

Nina zachowała jednak spokój. Cóż, przynajmniej się starła. Ale gdy ich oczy się spotkały, nie mogła myśleć. Były takie piękne i hipnotyzujące, że mogła się w nich zatracić. On przystanął i teraz to już nie było nic przelotnego. Patrzyli się na siebie stojąc w tłumie. Ale ona czuła się tak, jakby byli sami na świecie. Nie wiedziała co się dzieje, ale jedno było pewne. Jej życie nie będzie wyglądało już tak samo. Ten chłopak miał w sobie coś dzikiego i nieposkromionego. Oraz coś, czego nie umiała ubrać w słowa a sprawiało, że jej serce biło szybko i mocno.

- Hej - dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że te słowa wydobyły się z jej ust.

- Hej - szepnął.

I na tym się skończyło. Żadne z nich nie mogło powiedzieć nic więcej. Czy mi się wydaje, czy on też to czuje pomyślała i w tym samym momencie chłopak odwrócił się na pięcie i szybkim krokiem się od niej oddalił.

5 komentarzy:

  1. Poluję na różne blogi początkujących pisarek, szczególnie tych, co podejmują tematy paranormalne, ponieważ sama taki posiadam, dlatego cieszę się, że umieściłaś reklamę na ILH.
    Inspirowałaś się zmierzchem? Troszkę nim zalatuje...
    Nina wydaje mi się(jak Bella) nieporadną, zaniedbaną bohaterką. Mam nadzieję, że to się zmieni.
    A Caleb jest pięknym nastolatkiem, seksualnym obiektem, od którego nie można oderwać wzroku(jak Edward)
    Teraz plusy:
    Podoba mi się, że nie bałaś się od początku okryć otoczkę niepewności- tzn. wiemy, że el Lupus są wilkołakami(nazwisko mówi samo za siebie)
    Stylistyka poprawna, styl pisowni, który dopiero się rozwija jest oki.
    Będę wpadać regularnie i czytać rozdziały, powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. NIENAWIDZĘ Zmierzchu. Znam go tylko z opisów XD

      I dzięki za miłe słowa. Miło, że się podoba :* Co do odkrycia prawdy - nie lubię takiego w książkach utajniania spraw, więc u mnie nie ma tego typu rzeczy ;)

      Usuń
  2. Bardzo fajnie się zaczęło i mam nadzieję, że tak będzie dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To jest piękne. Takie niepozorne, przypominające pozostałe tego typu twory, ale jednak zupełnie inne.
    Masz kolejną czytelniczkę. :>

    OdpowiedzUsuń

Flag Counter