10 kwietnia 2014

Rozdział 8: Wilk i [ł]owca

Caleb był wdzięczny siostrze. Doskonale wiedział, co dla Luny oznacza pomaganie człowiekowi. Ba, samo spędzanie z nim czasu sprawiało, że miała ochotę pociąć się sztyletem z czystego srebra namoczonego w tojadzie. Dziwiło go to. W końcu dziewczyna była jedną z nich dopiero od niecałych dwóch lat. To dziwne, jak szybko człowiek może zapomnieć o przeszłości i o swoim dawnym życiu. Oczywiście on nigdy nie musiał być w takiej sytuacji. Nie było potrzeby wybierać, gdyż był Likantropem od poczęcia. On nigdy nie zaznał ludzkich słabości. Zawsze był silny, piękny i pełen grozy, a jego życie z góry zaplanowane.

Była północ, a on wciąż nie mógł usnąć. Przekręcał się z boku na bok, co chwila siadał by zaraz znowu się położyć lub wstawał i chodził po pokoju. Nie był pewny co mu jest, ale według niego było to spowodowane zbliżającą się pełnią księżyca. Przynajmniej taką miał nadzieję i tak sobie wmawiał. Po kolejnych godzinach wiercenia się na łóżku wstał i ruszył do łazienki, by obmyć twarz. Zazwyczaj to była jedyna rzecz, która pomagała mu podczas bezsenności. Od razu wiedział, że coś jest nie tak, gdy tylko odkręcił kurek. Woda dziwnie pachniała i była zabarwiona na lekko niebieskawy kolor. Powoli umieścił dłoń pod kranem i szybko ją cofną, gdy skóra zaczęła palić żywym ogniem, a na jej wierzchu pojawiły się czerwone bąble. Tojad, pomyślał z rozpaczą. Zakręciło mu się w głowie i prawie upadł. Przytrzymał się umywalki, ale ta nie wytrzymała jego siły oraz ciężaru i runą jak długi uderzając potylicą o podłogę. Przed oczami pojawiły się mu gwiazdki, a potem zobaczył ciemność.


Cały świat kąpał się w czerwieni. W postaci wilka biegł z martwym dzieckiem w pysku. Chciał wrzeszczeć, przejąć kontrolę nad ciałem, ale bestia była teraz od niego dużo silniejsza. Odpychała go w najdalsze części umysłu, z których nie mógł kontrolować tego, co robi. Słyszał za sobą dziwne odgłosy. Ludzie biegli za nim wrzeszcząc i klnąc. Mieli tylko jeden cel - zabić bestię. Tak bardzo chciał wrócić i przeprosić,  już i tak pozbawił życia tyle ludzkich istot. Owszem, chciał ich ukarać za śmierć Esperanzy, ale nie w ten sposób. Nie zabijając. Bolała go strata, ale nie chciał żyć zasadą oko za oko, ząb za ząb. To dziecko w jego pysku, takie kruche, zimne i martwe, było niewinne. Nie mogło odpowiadać za błędy rodziców. Ono nic nie zawiniło. A mimo to do jego gardła kapała już chłodna krew człowieka, która odżywiała komórki ciała i pozwalała bestii przyspieszyć. Dźwięki ludzi i szczekanie wściekłych psów coraz bardziej cichły, aż w końcu zamilkły. Potwór przystaną, by cieszyć się swoją zdobyczą. Calebowi zrobiło się niedobrze, gdy jego własne zęby przebiły gardło dziecka i rozerwały je na strzępy. Krew polała się po trawie i usmarowała jego wilczy pysk. Chciał zwymiotować, gdy bestia przeżuwała kawałki mięsa i sięgała po następne, aż w końcu z tego małego człowieka zostały tylko kości. Polował wcześniej, to prawda. Ale teraz była to zupełnie inna sytuacja. Nie chciał jeść, nie chciał zabijać. Ale mimo wszystko, był bezsilny.

Diabeł! wrzasnął w myślach.

Bestia się zaśmiała.

Czyżby? warknęła. W gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami. Nie, zaraz. To coś więcej. Jestem t o b ą, prawda?

Nigdy nie będziesz taki jak ja.

Och, daj spokój. Chcę dla ciebie dobrze, pomogłem ci. Nie umiałbyś wykorzystać nienawiści, którą masz w sercu. Jesteś zbyt dobry, aby ulżyć swoim uczuciom i pomścić swoją samicę, rzekła bestia, jesteś zupełnie sam. Masz tylko mnie.

Pomogłeś!? Zabijasz niewinnych ludzi. Nie mieli nic wspólnego ze śmiercią Esperanzy, krzyczy chłopak jednak wie, że na nic się to zda. Jest zbyt słaby i zrozpaczony by móc podjąć walkę o przejęcie kontroli na umysłem. A co, jeśli jego wewnętrzny wilk ma rację?

Uciekł od rodziny i przyjaciół i faktycznie, był z tym wszystkim zupełnie sam. Wszystko było wspaniale, jak ze snu. On i Esperanza. Razem. Na zawsze. Nie obchodziło ich pochodzenie. Nie widzieli nic złego w swoim uczuciu. W przeciwieństwie do ich własnych rodzin. Związek między wilkołakiem, a łowcą był surowo zakazany i raczej się nie zdarzał. Nie powinien się w ogóle pojawić, to było wbrew naturze. Jedno zabijało drugiego, proste. On też tak uważał dopóki nie zobaczył jej tego pięknego, grudniowego poranka. Mimo zimna była ubrana w typowy strój łowców, polowała. Ale jak mógł chcieć ją zabić? Jak ona mogłaby go zabić? Była przecież taka malutka i krucha. Słońce odbijało się od jej długich blond włosów tworząc naturalne pasemka. Jej oczy, takie piękne i duże w kolorze szafiru, rozglądały się uważnie. Doskonale wiedział, że dziewczyna została dobrze wyszkolona i jest cholernie niebezpieczna. Córka przywódcy Zakonu Księżyca. Najpotężniejszych łowców wilkołaków, jacy tylko mogli chodzić po ziemi.

Nie wiedział, co mu odbiło, w końcu mogła nie być sama, ale wyszedł z krzaków, za którymi się ukrywał. Ich oczy się spotkały, tylko na ułamek sekundy, po którym blondynka rzuciła się na niego ze srebrnym ostrzem w dłoni. Nie atakował, bronił się. Nie chciał jej skrzywdzić. Cięła sztyletem coraz bardziej zdziwiona reakcją wilkołaka. W końcu przestała i, dysząc ciężko, zapytała:

- Czemu nie walczysz?

Jej głos był wspaniały. Miękki niczym jedwab. A jednak dało się w nim słyszeć nutkę grozy. Przybrał ludzką postać i uśmiechnął się do niej.

- Nie chcę walczyć - rzekł. - A ty?

- Zostałam do tego wyszkolona. Wy, Nadprzyrodzeni, jesteście mordercami. - Warknęła.

- Naprawdę sądzisz, że w s z y s c y tacy jesteśmy? - zapytał.

Dziewczyna nie odpowiedziała, tylko kiwnęła przecząco głową i tak zaczęła się ich znajomość.


- Caleb...? Caleb...! - słyszał jak przez mgłę.

Spróbował otworzyć oczy, ale poczuł tylko zawroty głowy, więc postanowił je znowu zamknąć. Dopiero po dłuższej chwili spróbował jeszcze raz. Leżał na swoim łóżku w pokoju, a wokół niego stała cała wataha. Matka uśmiechnęła się łagodnie, usiadła na łóżku i odgarnęła synowi włosy z twarzy jak zwykła to robić, gdy był małym dzieckiem.

- Obudziłeś się. Jak się czujesz? - zapytała z pełnym miłości i czułości głosem.

- Co się stało? - czuł, jakby w gardło wbijało mu się tysiące szpilek. Miał sucho w ustach i czuł pulsujący ból w okolicach zatok. Spróbował usiąść, ale szybko tego pożałował. - Co się stało? - powtórzył pytanie.

Ale nie usłyszał odpowiedzi, bo znowu stracił przytomność.

Tym razem znajdowali się przy jeziorze Sueños Cumplidos, ich ulubionym miejscu, o którym nikt nie miał pojęcia. Wiedział, że niedługo będzie musiał wracać, ale chciał jeszcze chwile pobyć z tą piękną istotą. Miała na imię Esperanza i była tylko rok młodsza - miała piętnaście lat. Wychował ją ojciec, gdyż matka zmarła przy porodzie. Znali się dopiero miesiąc, a oboje mieli wrażenie, że wiedzą o sobie wszystko.

- Wierzysz w miłość? - zapytała pewnego razu.

Leżeli patrząc w chmury na niebie i rozpoznając ich kształt. Caleb przekręcił się na bok, aby na nią spojrzeć. Jednak ona wydawała się tego nie dostrzegać. Chciał odgarnąć z jej oczu zagubiony kosmyk włosów, ale powstrzymał świerzbienie w palcach. Nie chciał jej przestraszyć. Odchrząknął.

- Nie, nie wierzyłem - zaczął. - Aż do pewnej chwili.

Tym razem Esperanza spojrzała w jego oczy. Na jej twarzy panowało dziecięce zaciekawianie.

- Jakiej? - spytała podekscytowanym głosem. W jej oczach pojawiły się tańczące iskierki.

- Cóż... to stało się w sumie nie tak dawno temu. Byłem w postaci wilka, gdy zobaczyłem przepiękną dziewczynę o długich blond włosach. Czerń, w jaką była ubrana, jeszcze bardziej podkreślała ich kolor. Gdy wyszedłem z ukrycia spojrzała na mnie, a potem...

- A potem?

- A potem chciała mnie zabić - dokończył z uśmiechem i zbliżył się do dziewczyny tak, że nie dzieliło ich już nawet powietrze. - Spędziliśmy trochę czasu razem, ale nigdy już nie chcieliśmy pozbawić się życia. Byliśmy coraz bliżej i bliżej - mówił przysuwając się do niej jeszcze bardziej. Ich usta już prawie się stykały. - Aż w końcu zrozumiałem, że to co czuję nie jest przyjaźnią, ale prawdziwą, najprawdziwszą i najgorętszą miłością - dokończył i w tej samej chwili ich wargi przywarły do siebie.
Przytulili się do siebie tak mocno, iż mieli wrażenie, że są połączeni. Dwa ciała w jedynym. Oddychali coraz głębiej, ale nie chcieli przerywać. Liczyło się tu i teraz.

A potem wspomnienia zniknęły. Caleb czuł się coraz gorzej. Nie chciał otwierać oczu. Pragnął tylko wrócić do tamtych wspomnień i chwil spędzonych z Esperanzą. A jedynym sposobem, aby to się stało, był sen.

10 komentarzy:

  1. Zostałaś nominowana do LBA :) Więcej informacji znajdziesz na: http://mobscene69.blogspot.com/2014/04/liebster-blog-award-2.html :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny pomysł na tytuł ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny wpis :D Czekam na kolejne :D

    OdpowiedzUsuń
  4. PISZ KOLEJNY!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie mam tzw. chwilowy brak weny ;D

      Usuń
    2. No ejj ;-;
      Jak możesz mi to robić

      Usuń
    3. Nie płacz xD W sobotę kupię sobie ostatnią część "Wampirów z Morganville", przeczytam i pewnie od razu najdzie mnie wena :D

      Usuń
    4. Za długoooooooooo, te bo ja pisze jak ty piszesz xD

      Usuń
    5. To prześlij mi na konto 8zł, bo tyle mi brakuje do kupienia książki, a kieszonkowe będę miała dopiero 10 (no tak, zapomniałam dodać NASTĘPNĄ sobotę), o wypłacie już nie mówiąc :D

      Usuń
  5. Gratuluję kreatywności. Świetnie naszkicowałaś charaktery postaci. Oby tak dalej. Czekam na kolejne rozdziały ; )

    ~Ridle

    OdpowiedzUsuń

Flag Counter