13 maja 2014

Rozdział 10: Zagrożenie

Caleb wreszcie czuł się na swoim miejscu, pierwszy raz od śmierci Esperanzy. Wracał do domu wypełniony światłem i upojony szczęściem. Dziwne było to nowe uczucie, w którym taka mała ludzka istotka działała na niego w ten przedziwny sposób. Mimo wszystko czuł dziwny niepokój. Jak to możliwe, że el parentesco de las almas pojawiło się dwa razy? Najpierw Esperanza, teraz Nina. Dziadek wyraźnie mówił, iż pojawia się raz w życiu. Więc dlaczego u niego było inaczej?

Nawet nie zauważył, kiedy wszedł do domu. Było już późno, a musiał jeszcze odprowadzić Ninę. Chciał być pewny, że nikt na nią nie zapoluje. Swoją drogą, będzie trzeba wyjaśnić wszystkim, iż ta dziewczyna jest teraz pod jego opieką i nie mają prawa jej tknąć. Już bał się reakcji ojca, ale uczucia, jakie żywił do Niny, były znacznie silniejsze od strachu. Po cichu ruszył do swojego pokoju znajdującego się na górze. Szedł po krętych schodach niczym kot, a potem jeszcze kilka większych kroków i już stał przed drzwiami swojego azylu po czym powoli wypuścił powietrze z płuc. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że przez cały ten czas wstrzymywał oddech. Otworzył drzwi najciszej jak tylko mógł i wszedł do środka. Nagle uderzyło go oślepiające światło, którego źródłem była niewielka lampka stojąca na stoliku nocnym. Serce podeszło mu do gardła, gdy zobaczył na łóżku ojca. Nie dało się nic odczytać z jego twarzy, ale napięte mięśnie oraz krwisty kolor Verdad mówiły wystarczająco dużo. Matthew el Lupus był wściekły i to bynajmniej nie na późny powrót syna do domu.

- Gdzie byłeś? - warknął i obnażył kły. Chciał w ten sposób pokazać Calebowi swoją potęgę i dominację. - Wyglądasz o wiele lepiej - dodał.

Jego czerwone ślepia cały czas były utkwione w brązowych oczach syna. Caleb nie wytrzymał i pierwszy spuścił wzrok. Nie chciał rzucać ojcu wyzwania, nie kiedy był jeszcze zbyt słaby na walkę.

- Spacerowałem - odrzekł cicho.

- Spacerowałeś? - prychnął Matthew. - Luna mówiła mi coś innego.

Caleb powstrzymał grymas chcący pojawić się na twarzy. Nie wierzył, że siostra byłaby w stanie go zdradzić w tak perfidny sposób. Ale cóż, ojciec nigdy jej nie akceptował jako członka watahy. Była nieczystej krwi, przemieniona, Bastard. W związku z tym za wszelką cenę starała się zyskać jego szacunek. Po trupach do celu, jak to mawiał Umberto.

- Spójrz mi w oczy, synu - rozkazał Matthew. Caleb zrobił to z niechęciom. Czerwień zniknęła z oczu ojca, a na ich miejsce wstąpił ten sam brąz ozdabiający jego tęczówkę. - Co się z tobą dzieje? Historia z Esperanzą nie dała ci nic do myślenia?

Caleb zacisnął zęby. Czuł, że teraz w nim budzi się bestia, aż w końcu przestał widzieć w kolorach i był już pewny, że tym razem jemu zmienił się kolor oczu. Podszedł do ojca i rzucił mu ostre spojrzenie. Tak, teraz Caleb miał złote oczy. Oznaka przyszłego przewodnictwa.

- Jak śmiesz? - Warknął. - Jak śmiesz mówić o Esperanzie po tym, co jej zrobiłeś?

Matthew starał się zachować spokój. Położył dłonie na ramionach syna i rzekł.

- Zrobiłem to dla twojego dobra.

- Mojego dobra!? - Oburzył się chłopak. - Chcesz powiedzieć, że moja przemiana w krwiożerczą i pozbawioną uczuć bestię była dla mojego dobra!?

- Nie krzycz, Calebie - rzekł ostrzegawczym tonem Matthew. - Nie wiedziałem, że sprawy przybiorą taki obrót.

- Jasne - żachnął się chłopak, podszedł do drzwi i je otworzył. - Jeśli już skończyłeś to całe przesłuchanie, w którym zresztą i tak nie mam zamiaru brać udziału, możesz wyjść. Jestem zmęczony.

Alfa wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. Przystanął, by spojrzeć na swojego syna. Caleb starała się zachować spokój i równomiernie oddychać. Jednakże przychodziło mu to z trudem, a złoto wciąż nie chciało zniknąć z jego oczu.

- Chcę tylko, abyś uważał. - Rzekł Matthew i wyszedł.

Po chwili Caleb usłyszał głośny huk. Wybiegł z pokoju i to, co zobaczył, zmroziło mu krew w żyłach. Jego ojciec leżał nieprzytomny z zakrwawioną głową, a z jego pleców wystawał sztylet z doczepioną karteczką. Natychmiast wyjął broń i zdał sobie sprawę, że jest z czystego srebra. Poczuł ból, gdy jego skóra dotknęła rękojeści całej namoczonej w tojadzie. Zdrową ręką otworzył pożółkły papier, na którym było wypisane krwią jedno zdanie: Trzymaj się od niej z daleka, inaczej Ty i Twoja rodzina pożałujecie. Poderwał się z miejsca jak oparzony i podbiegł do wielkiego okna, w którym widniała teraz wielka dziura, zapewne po kamieniu, który ogłuszył alfę. Na zewnątrz nie było nikogo.


Ojciec leżał nieprzytomny jeszcze kilka godzin. Calebowi udało się zawlec go do pokoju i położyć na łóżku. Wokół zebrała się cała rodzina - matka, siostra, dziadek oraz Umberto i Luna. Każde z nich miało na twarzy namalowany strach. Matthew powoli zaczął otwierać oczy, aż w końcu wróciła mu świadomość. Podniósł się mimo narzekań żony i potarł tył głowy, w który zapewne uderzył kamień. Jego ramię jeszcze nie do końca się zregenerowało, w związku czym były na nim widoczne czerwone kreski. Caleb stał najdalej ze wszystkich z założonymi na piersi rękami. Nikomu nie powiedział o karteczce z groźbą ani jej nie pokazał. To była tylko i wyłącznie jego sprawa i tylko on mógł odnaleźć sprawcę.

- Co się stało? - spytał zachrypniętym głosem Matthew i spojrzał na syna, a ten z kolei wzruszył ramionami.

- Caleb znalazł cię nieprzytomnego na podłodze. Ktoś rzucił kamieniem. Nie wiemy tylko, jak w twoich plecach znalazł się sztylet z tojadem. - Odpowiedziała pośpiesznie wystraszona Shila. - Jak się czujesz?

- Upokorzony - odrzekł alfa. - Jak mogłem dać się zwalić z nóg zwykłym kamieniem?

- Cóż - zaczął Adam. - Ktoś, kto to zrobił, zwykłym człowiekiem na pewno nie był - dokończył.

- Łowcy? - odezwała się Verónica.

- Niewkluczone - zgodził się staruszek. - Ale nie możemy też wykluczyć innych. Mogła to być zarówno inna wataha pragnąca zdobyć nowy teren lub wampiry. Pierwsze raczej odpada, chyba że to prawdziwi tchórze. Co do wampirów... bardziej skłaniałbym się ku nim. Ponoć ostatnio zaczynają coraz bardziej się buntować. Czarodziei wykluczam całkowicie. Oni są najbardziej neutralni wobec wszystkich Nadprzyrodzonych.

Caleb zacisnął zęby. Gdyby tylko wiedzieli o karteczce. Musiał jak najszybciej zacząć poszukiwania. Miał tylko nadzieję, że starczy mu sił.

* * * 

Pomimo deszczu i pochmurnego nieba, Nina czuła że to wspaniały dzień. Zupełnie jakby tydzień temu narodziła się na nowo. Z radością odkryła, że mama kupiła jej masę nowych ciuchów, a wszystkie stare szmaty wywaliła do kosza. Dzisiaj miała na sobie jasne rurki i brązową koszulkę, która miała ten sam odcień, co oczy Caleba. Teraz wszystko się z nim kojarzyło i myślała o nim w każdej chwili - ucząc się, jedząc, pod prysznicem i zasypiając. Był pierwszym i ostatnim o czym myślała. Jednak dziwne było odczucie, że wie o nim więcej niż powinna. Jakby znała go całe życie.

Ten tydzień był chyba najwspanialszym w jej życiu. Nie mogła uwierzyć, że może nazywać Caleba swoim chłopakiem. Nawet nie zwracała uwagi na groźne spojrzenia Caro. Przytulała się wtedy do ramienia chłopaka i odwracała wzrok. Oboje spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. W szkole przerwy, a po niej nauka hiszpańskiego. O ile leżenie na łóżku w jej pokoju i całowanie się można było nazwać nauką.

Mimo wspólnego szczęścia od samego rana Caleb zachowywał się dziwnie. Mało mówił, odpowiadał na jej pytania jednym zdaniem lub wcale i miała wrażenie, że stara się ją zbyć. Gdy znaleźli się w jej pokoju na codziennych 'korepetycjach' uznała, iż nie może mu odpuść. Podała Calebowi świeżo zaparzoną zieloną herbatę. Upił łyk i czytał gazetę. Nie spojrzał na nią od chwili przekroczenia progu domu.

- Co się dzieje? - zapytała popijając swój napój z białego kubka w zielone ufoludki. - Caleb, mówię coś - powiedziała nieco głośniej, na co chłopak podskoczył.

- Hmm, co mówiłaś? Zamyśliłem się - mówiąc to, po raz pierwszy, przeniósł na nią spojrzenie swoich oczu.

- Pytałam - zaczęła i przełknęła ślinę. Nie mogła się teraz poddać emocjom i tej niezwykłej sile, która go do niego pchała. - Pytałam co się dzieje?

- Nic

I znowu to samo...

- Czemu mnie oszukujesz? Nie ufasz mi?

Chłopak odwrócił na chwilę wzrok, a potem poczuła lekki dotyk jego słodkich ust na swoich wargach. Jęknęła w proteście, gdy odsunął się od niej. Jego klatka piersiowa unosiła się stanowczo za szybko. Był cały zarumieniony, a w oczach pojawiły się iskierki. Czasami miała wrażenie, że jego tęczówki zmieniają kolor, co oczywiście było niemożliwe. Przypomniała sobie pierwszy dzień szkoły i idealny słuch Matthew, który usłyszał szept Tegana. Czy aby na pewno zmiana koloru oczu była niemożliwa?

- Wiesz jak zmienić temat - zaśmiała się.

- Ufam ci jak nikomu - wyznał i przytulił się do niej. Nina zaśmiała się pełna światła i pogłaskała go po głowie jednoczenie dając mu całusa w sam czubek.

- Więc powiedz, co się dzieje.

- Nie.

- Czemu?

- A czemu po prostu nie dasz sobie spokoju? - warknął i wyrwał się z jej objęć. Nagle odwrócił głowę, ale ona dostrzegła złoto w jego oczach. Jednak to było możliwe.

- Caleb... - zaczęła niepewnie. - Odwróć się do mnie.

Przez kilka sekund nie spełniał jej prośby. Jednak po chwili odwrócił się do niej z zamkniętymi oczami, a gdy je otworzył znów miały swój dawny kolor. Obdarzył ją uśmiechem.

- Twoje oczy... Były złote - rzekła. - Jak to możliwe? Wytłumacz.

- Wydawało ci się - zaśmiał się i spojrzał na nadgarstek gdzie powinien znaleźć się zegarek. - Już tak późno? Muszę lecieć - pocałował ją szybko, pomachał na pożegnanie i szybko wyszedł. O nie, pomyślała Nina, tym razem nie uciekniesz.

- Calebie el Lupus! - Krzyknęła zbiegając po schodach. - Nie warz się wychodzić, gdy rozmawiamy!

Chłopak przystanął przy samych drzwiach i odwrócił się. Było w nim coś groźnego, co przez chwilę speszyło Ninę, ale w następnej spojrzała na niego najbardziej ostro, jak tylko mogła.

- Nie traktuj mnie jak zabawkę - ostrzegła. - Zawsze wychodzisz, kiedy coś się dzieje.

- Nie lubię kłótni - wyznał i wzruszył ramionami. Kłamał.

- A ja nie lubię zakłamanych psów - warknęła. - Chodzimy ze sobą od tygodnia, a ty już zachowujesz się... dziwnie. Chcę wiedzieć o co chodzi. Jesteś chory? Tylko w jaki sposób? Może na umyśle?

- Czemu mnie obrażasz? - Spytał nieco zbyt bardzo podniesionym, ale opanowanym tonem.

Nina czuła łzy na policzkach. Nie była zła, nie umiała. Bardziej czuła frustrację i zawód, że on jej nie ufa na tyle, by powiedzieć o tym co go trapi. A na pewno coś się działo.

- Wybacz, nie chciałam. Martwię się o ciebie - szepnęła. On podszedł do niej i ujął jej twarz w obie dłonie zmuszając, by na niego spojrzała.

 - Wiem i ciesze się, że ci na mnie zależy. Ale naprawdę nie masz czym się zamartwiać. Wszystko w porządku. Jestem chory, pamiętasz?

Faktycznie. Wciąż miał lekko białą cerę i podkrążone oczy. Kiwnęła głową.

- Ale jakby coś się działo, powiesz?

- Oczywiście - zapewnił i pochylił się by uspokoić ją szybkim całusem. I wtedy Nina wpadła na pewien pomysł. Caleb miał na nazwisko el Lupus i szlacheckie pochodzenie, jego ojciec był w mieście kimś ważnym, a to mogło oznaczać...

- Jesteś potomkiem założyciela Laval? - zapytała.

Caleb odsunął się od niej lekko i uważnie przyjrzał jej twarzy.

- A co? - szepnął.

- Nie, nic. Po prostu interesuję się tym miastem. Chciałabym dowiedzieć się tego i owego, ale w internecie nic nie ma. W bibliotece są podobno książki, ale uczniowie nie mają do nich dostępu. Właściwie to po co one ta są? - zaśmiała się. - Pomyślałam, że gdybyś był t y m el Lupusem, to mógłbyś mi wyjaśnić dziwne zachowania i odzywki ludzi. Czemu uważają, że to miasto jest złe? Po co te wszystkie zasady o wychodzeniu z domu? Kiedy miasto powstało? Jak nazywało się wcześniej?

- Hej, mała, zahamuj. Nie tyle pytań na raz - rzekł z szerokim uśmiechem. - Jestem głodny, a widać, że lista twoich pytań jest naprawdę długa.

Nina pokazała mu język, a Caleb, ku jej zaskoczeniu, pochylił się i go polizał.

- Fuj - jęknęła, ale myślała coś zupełnie przeciwnego. Zarzuciła ręce na szyję chłopaka i w tej samej sekundzie rozległ się dzwonek jego komórki. Szybko ją wyjął, powiedział coś szybko i się rozłączył.

- Muszę lecieć. Teraz naprawdę.

- A co z pytaniami? - spytała Nina podbiegając do Caleba, który właśnie zakładał buty.

Spojrzał na nią, po czym wyjął coś ze swojej torby. Napisał coś na kartce i ją podpisał, po czym wcisnął Ninie w dłonie.

- Masz, daj to bibliotekarce i weź wszystkie książki, które są ci potrzebne - cmoknął ją w policzek i wybiegł z domu jak oparzony.

* * * 

W wilczej postaci Caleb wbiegł na podwórko. Głos Luny był stanowczy. Wbiegł zdyszany do salonu, w której znajdowali się Matthew i Caro. Ona spojrzała na niego swoimi piwnymi oczami i posłała mu cyniczny uśmiech. Caleb zacisnął zęby i przeniósł wzrok na ojca.

- Caro, zostaw nas samych - rzekł, a dziewczyna posłusznie spełniła jego rozkaz.

- Luna mówiła, że chcesz mnie widzieć - poinformował Caleb i usiał w wielkim fotelu naprzeciwko alfy. - Coś się stało?

- Owszem, tracę syna. - Rzekł bez żadnych ogródek Matthew. - I to w najgorszy możliwy sposób.

- Możesz jaśniej? - zirytował się chłopak.

- Myślę, że wiesz co mam na myśli. Caro wszystko powiedziała. Nie wziąłeś sobie do serca moich słów. Pokazujesz się z tą dziewczyną przy wszystkich, nie wstyd ci? Mnie to wręcz obrzydza - prychnął i podniósł się z fotela obitego skórą.

- To moja sprawa, nie sądzisz? - Rzekł chłopak również podnosząc się z siedzenia.

- Nie. To nasza wspólna sprawa. Zastanów się. Co będzie kiedy ta dziewczyna dowie się kim jesteś? Naprawdę sądzisz, że będzie inna od pozostałych? Że zaakceptuje ciebie takim jakim jesteś?

Caleb zacisnął zęby. Nie był zły na ojca, ani jego słowa. To byłą irytacja związana z prawdziwością słów alfy.

- Pomyśl przez chwilę - ciągnął Matthew widząc, że wygrywa. - Pomyśl, na jakie niebezpieczeństwa ją narażasz.

- Masz rację - rzekł po dłuższej chwili Caleb. - Jestem dla niej zagrożeniem.

- Więc co zrobisz?

Chłopak zastanowił się chwilę. Nie chciał jej tracić. Był pewien, że jego uczucia są najszczersze i najprawdziwsze. Miłość, podobno potęga, a jednak w jego przypadku po raz kolejny źródło słabości. Wiedział, że największym zagrożeniem w tym przypadku będzie złość ojca, który zrobi wszystko, aby pozbyć się Niny. Nawet, jeśli będzie to oznaczało mord. Zdawał sobie sprawę, że ona go znienawidzi, że nie będzie chciała w przyszłości słuchać wyjaśnień. Mógłby powiedzieć kim jest, ale czy to by coś zmieniło? Nie sądził. Poza tym złamałby wtedy wszelkie zasady, a to groziło czymś gorszym, niż wściekły ton ojca i jego mordercze spojrzenie.

- Co zrobisz? - wznowił Matthew. Caleb uniósł wyzywający wzrok, wziął głęboki wdech i rzekł.

- Rozstanę się z nią.

____________________________________________________________
Wreszcie po tylu przesłuchanych utworach znalazłam taki, który mogę nazwać motywem przewodnim, a może nawet hymnem, The Laval Werewolves. Ta piosenka jest niczym róża - czasem delikatna jak jej kwiat, czasem ostra jak jej kolce. Nie wiem jak to jest z Wami, ale jeśli chodzi o mnie, to ta piosenka wrzyna się coraz głębiej w duszę, aż w końcu trafia do serca. Sam refren jest idealnym odwzorowaniem głównych bohaterów - Caleba i Niny. Pokazuje to, kim oni by chcieli i powinni być. Stand my ground jest również niczym zagadka, tak jak całe opowiadanie.

4 komentarze:

  1. Wczoraj zainteresował mnie ten blog. O północy weszłam na telefon i przeczytałam wszystkie rozdziały c:
    I muszę przyznać, że wciągnęło mnie to i to dość bardzo. Będę wchodzić codziennie z nadzieją, że zobaczę kolejny rozdział. Naprawdę mega gratulacje z mojej strony <3.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholera! Dziewczyno, jak ty to robisz!? Piszesz o wiele lepiej niż ci wszyscy pisarze, których książki o wilkołakach mam w swojej kolekcji (a jest ogromna)! Genialne historie, wspaniali bohaterowie- wreszcie prawdziwi, od serca, a nie jakieś klony zbudowane na bazie kopii ,,Draculi". Gratulację, masz niesamowity talent!

    Przy okazji: Akurat tworzę bloga o właśnie tego typu historiach (czyli paranormalnych, nie tylko o wampirach, czy wilkołakach) i baaaaardzo bym prosiła, jakbyś chciała, może chciałabyś współpracować ze mną przy tworzeniu tego bloga? Napisz do mnie na howrse. Mój login to piwonia.
    Jeszcze raz: Ogromne gratulacje!

    ~piwonia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czemu wszyscy sądzą, że to fajne. Jak dla mnie takie sobie xD

      Jak to robię? Muzyka + kawa + coś do jedzenia + natchnienie + wyobraźnia = nowy rodział ;p

      Co do pytania, już odpisałam.

      Usuń

Flag Counter